środa, 16 maja 2012

Co słychać

Powoli zaczynam myśleć już o moim powrocie do pracy. Za miesiąc spotkam się z szefostwem i chciałabym ich przekonać do swojego pomysłu na mój powrót. Ale czy przekonam? Oni są nieprzewidywalni i niestety nie kierują się logiką. Faktem jest, że muszę się przygotować do tej rozmowy i coraz częściej myślę o tym.

Tomusiek ma przepisane okularki i szukamy dla niego oprawek. Takich, żeby były wygodne, trwałe i oczywiście ładne. Teraz to tylko Hała (tak Pawełka nazywa Tomuś) będzie w domu bez okularów.

Sobotę i niedzielę spędziliśmy na weselu. Miałam lekką tremę przed tą imprezą, bo wiedziałam, że będą na niej goście z różnych stron świata. Taki strach przed nieznanym.
Było świetnie, pełny luz i  to, że Maniek zapomniał krawatu nie miało najmniejszego znaczenia. Chociaż na początku, kiedy zobaczyłam narzeczoną świadka, piękną Chinkę w oryginalnym kapelusiku i sukni z głębokim dekoltem na plecach, a później zaraz panią w ogromnym kapeluszu i matkę młodego z czymś tam na głowie i woalką naciągniętą na twarz, myślałam, że wszyscy goście będą tak stojnie ubrani. Okazało się, że matka młodego to wyjątkowy oryginał, Chineczka po ceremonii w kościele zdjęła kapelusik, na długiej sukni zawiązała supeł, żeby jej się nie plątała, a pani z ogromnym kapeluszem, gdy się go pozbyła, wyglądała bardzo zwyczajnie. Jak reszta gości.
Jak później się dowiedziałam oprócz francuskiej rodziny młodego byli przyjaciele obojga młodych z Niemiec, Holandii, Wielkiej Brytanii, Białorusi, Litwy, Austrii, Luksemburga, Australii i Chin. Trochę nas zadziwiła ta różnorodność. Muszę jednak przyznać, że bardzo mi się podobało. To chyba pierwsze wesele, które chętnie bym powtórzyła, bo raczej nie jestem fanką wesel.
Atrakcyjność tej imprezy podnosiła nasza wolność od dzieci trwająca aż przez dwa dni i oczywiście możliwość spania do dziewiątej.
Spotkałam się też z dawno niewidzianą rodziną i nawet oprowadziłam Manieczka po domu mojego wujka, gdzie spędziłam, między innymi z panną młodą wiele cudownych chwil w dzieciństwie. Na starość robię się sentymentalna.

 Maluchy po naszym powrocie jakieś takie wydają mi się słodsze. Jeśli tak na mnie/na nich działają rozłąki, to trzeba zaplanować następną ;)


6 komentarzy:

  1. na weselu mojej kuzynki z Belgii też było aż tak mieszane towarzystwo :)))) wielu różnych obcokrajowców i choć sama idea i wymieszanie gości mi się podobało to impreza średnio bo do 21.00 tańczyli i bawili się tylko Polacy, reszta ruszyła do zabawy jak się ściemniło dopiero ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas zaczęło się obiadem około 15, tańce ruszyły o 17.30 i bawili się od razu wszyscy. Zanim zaczęła się zabawa świadkowie przedstawili zabawną prezentację z życia obojga młodych wyświetlając slajdy. Towarzystwo było raczej młode. Muzyka świetna, nawet tylko do słuchania, jeśli ktoś nie lubi tańczyć. I żadnych głupich zabaw.

      Usuń
  2. Nie wyobrażam sobie wesela, na które by nie trzeba mnie ciągnąć siłą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też jechaliśmy, bo wypada, bo kuzynka to przyleciała z Londynu na mój ślub, więc nie mogliśmy odmówić. Z resztą bardzo lubię tę część mojej rodziny ze strony taty. No i kusiły dwa dni bez dzieci :)

      Usuń
  3. Dwa dni bez dzieci. Wow!!! ;o)))
    Na pierwszym roku studiów w akademiku miałam sporo takich chinek - przechadzających sie w japonkach :D

    OdpowiedzUsuń
  4. perspektywa dni bez dzieci sprawia, że zaczynam się cieszyć na malowanie mieszkania :) wtedy jedno będzie u cioci, a drugie u babci, przez tydzień :)

    OdpowiedzUsuń